piątek, 1 lutego 2013

Skok w szaleństwo - Stephen R. Donaldson - recenzja z portalu Fantasta.pl

 Muszę przyznać, że do lektury Skoku w szaleństwo Stephena R. Donaldsona podchodziłem, będąc lekko zmęczonym jego prozą. Przeczytanie w krótkim czasie trzech poprzednich tomów space operowego cyklu Amerykanina okazało się tyleż przyjemne co męczące – charakterystyczny styl tego autora trudno zaliczyć bowiem do typowo rozrywkowych. Mimo poczucia lekkiego przesytu byłem jednak ciekawy kierunku, w którym rozwinie się historia przedstawiona w poprzednich odsłonach – szczególnie, że w Skoku w potęgę wyraźnie nabrała ona rozmachu i rumieńców. Jak się okazało, nie inaczej jest w czwartym tomie cyklu opatrzonym podtytułem Chaos i porządek.



    Z perspektywy zakończonej lektury muszę przyznać, że jest to tytuł niezwykle trafny, dobrze oddający zawartość powieści. Choć jest to ścisła kontynuacja poprzednich Skoków, to wprowadza ona (lub przynajmniej eksponuje) pewne zmiany – tak zarówno w sferze formalnej, jak i wewnątrz świata przedstawionego. Z drugiej jednak strony, z tych zmian wyłania się nowy porządek, a wiele z wcześniejszych wydarzeń nabiera znaczenia dopiero w świetle tego, co dzieje się w Skoku w szaleństwo – stąd porządek.

    Zacznijmy jednak od zmian – w kwestii formalnej budowy powieści w oczy rzuca się przede wszystkim konsekwentne nadawanie całości rozmachu poprzez wprowadzanie kolejnych wątków i bohaterów. Zauważalne jest także, chyba już ostateczne, odejście Donaldsona od tak charakterystycznego stylu, który robił ogromne wrażenie przy lekturze Skoku w konflikt. Nie jest to bynajmniej zarzut, autor jest bardzo spójny w tym, co robi i zmiany względem pierwszych odsłon cyklu są tu raczej ewolucyjne niż rewolucyjne – przy czytaniu tych powieści jedna po drugiej nie odnosimy wrażenia jakiejś stylistycznej wolty. Niemniej jednak są one obecne. Znacznie większą rolę odgrywa tu dialog, mniej jest odautorskiej, narracyjnej prezentacji świata – co dziwić nie powinno, zważywszy że jednak co nieco o nim powiedziano już w trzech poprzednich tomach cyklu. Zdecydowanie na plus należy zapisać Amerykaninowi sposób, w jaki nadał swojemu uniwersum rozmachu. To już nie jest tylko historia kilku skonfliktowanych osób, grająca schematem odwrócenia ról dramatycznych, ale epicka space opera dotykająca problemu walki ludzkiej cywilizacji o przetrwanie w konflikcie z obcą rasą. Przy tym udaje się Donaldsonowi zachować „kameralny” klimat, nie tracąc z oczu głównych bohaterów cyklu. Po raz kolejny brawa. Pod względem wyważenia akcentów jest to chyba najbardziej zbalansowany (choć może niekoniecznie najoryginalniejszy) ze Skoków – krótko mówiąc: akcja toczy się, z małymi wyjątkami, całkiem wartko, bohaterowie cierpią katusze, Amnion stanowi zagrożenie dla całej ludzkości, a politycy i policjanci i knują, i swe knowania realizują… z różnym skutkiem. Nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji, emocji, a momentami nawet odrobiny patosu. W zasadzie zatem – niemal idealna space opera.

    Fascynujący jest także nowy porządek uniwersum, jaki wyłania się z dzieła Amerykanina. Znacznie bardziej wyeksponowane są również konkretne wątki i motywy uniwersalne, wykraczające poza obszar świata przedstawionego. Wcześniej bowiem dotyczyły one głównie kwestii moralnych, podporządkowania, wykorzystania, lojalności tożsamości. W Skoku w szaleństwo Donaldson stawia pytania o legitymizację władzy, prawomocność i sensowność centralizacji w obliczu zagrożenia, a także kwestię tego, jakie moralnie wątpliwe środki są dopuszczalne, aby zagrożenie to zażegnać. W pewnym sensie mamy tu do czynienia z wariacją na temat dyskursu demokratycznego. Z drugiej strony w wyraźnie stawianych pytaniach o powszechny dostęp do potężnych technologii można dostrzec nuty emancypacyjne, krytyczne względem idei wiedzy jako dobra dostępnego jedynie nielicznym i służącego im za środek realizacji partykularnych interesów. Problemy te były oczywiście do pewnego stopnia obecne także i w poprzednich Skokach, mam jednak wrażenie, że dopiero przy okazji czwartego z nich autor zaczyna przyjmować mniej lub bardziej sprecyzowane stanowisko. Ekspozycję uniwersalnej warstwy znaczeniowej należy jednak uznać za niewątpliwą zaletę tej powieści.

    Nie jest jednak tak zupełnie różowo. Wydaje mi się bowiem, że w pewien sposób Donaldson stracił to, co było w jego podejściu do space opery unikalne – swoista obskurność, minimalizm, kameralność i niezwykła brutalizacja, wręcz dehumanizacja głównych bohaterów. W Skoku w szaleństwo jest tego jakby mniej, wraz z nadaniem całości epickiego sznytu zniknęło także wyraźne skupienie się na konkretnych postaciach i konkretnych wątkach. Jest ich znacznie więcej, co – biorąc pod uwagę, że wiele o świecie dowiedzieliśmy się z wcześniejszych tomów cyklu – wymusza na autorze odejście od specyficznej narracji z minimalną liczba dialogów. Tu informacja krąży miedzy bohaterami, a interakcji jest zdecydowanie więcej. Oprócz zmiany stylu ma to jeszcze jeden skutek – całkiem sporo w Skoku w szaleństwo powtórzeń tych samych myśli lub idei, co z czasem momentami nuży. Na szczęście jednak są to szczegóły jedynie w niewielkim stopniu wpływające na odbiór całości.

    Czwarty ze Skoków robi naprawdę dobre wrażenie, choć jest zauważalnie inny od poprzednich tomów. Jego wielkim plusem jest przede wszystkim trzymająca w napięciu fabuła, wyraźniej wyeksponowane motywy uniwersalne, a także sposób, w jaki Donaldson uczynił ze swojej specyficzne interpretowanej space opery dzieło, któremu nie można odmówić (nomen omen) operowego rozmachu. I choć ci, którzy docenili Skok w konflikt przede wszystkim za styl i klimat mogą się poczuć lekko rozczarowani, dla zdecydowanej większości czytelników to właśnie Skok w szaleństwo powinien okazać się najbardziej przystępny i atrakcyjny. Tyle, że aby w pełni go docenić, trzeba się zapoznać ze wcześniejszymi tomami – do czego z czystym sumieniem zachęcam.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...