piątek, 12 września 2014

Czerwone koszule - John Scalzi - recenzja z portalu Fantasta.pl

Napisać dobrą parodię nie jest łatwo. Potrzebne jest do tego nie tylko poczucie humoru i co najmniej przyzwoity warsztat, ale przede wszystkim niezbędne jest znakomite wyczucie i głębokie zrozumienie parodiowanej konwencji czy dzieła. A i tak podejmujący ten trud autor naraża się zarzut stworzenia dzieła jednowymiarowego: nieważne pamfletu czy paszkwilu na temat iks lub igrek. Z parodią (czy też pastiszem) postanowił zmierzyć się znany i ceniony (choćby za Wojnę starego człowieka) John Scalzi. Autor specjalizujący się w literaturze głęboko zakorzenionej w klasyce science fiction sięgnął po sztandarowy serial konwencji – oryginalnego Star Treka. Na pierwszy rzut oka temat wydaje się być znakomity – serial był bowiem niezwykle charakterystyczny, pełen kuriozalnych elementów znanych także z innych dzieł SF tamtej ery. Wraz z mijającymi latami nie tylko dorobił się jednak statusu ponadczasowego (choć, po prawdzie, wiele odcinków nie najlepiej zniosło próbę czasu), ale wręcz wyrosła wokół niego (i jego kontynuacji) cała kultura i towarzyszący jej przemysł. Tyle tylko, że Amerykanin napisał coś znacznie więcej niż prosta parodię – książkę złożoną, wielowymiarową i głęboką… choć nie od razu daje się to zauważyć.

Głównymi bohaterami powieści są tytułowe Czerwone koszule ­– członkowie załogi niższego szczebla na statku kosmicznym „Nieustraszony” – flagowej jednostce Unii Galaktycznej. I podobnie jak w oryginalnym Star Treku cierpią oni na chroniczną, wyjątkowo dotkliwą przypadłość – giną jak muchy podczas misji zwiadowczych. Sam termin „czerwone koszule” (podobnie jak wiele innych elementów kultury popularnej) przekroczył zresztą granice serialu i stał się synonimem postaci dalekiego planu, wprowadzanych do scenariusza tylko po to, by swoim mniej lub bardziej efektownym zejściem wywołać efekt dramatyczny. Jako, że perspektywa śmierci wskutek bliskiego spotkania z borgowiańskim czerwiem pustynnym (tak, drodzy Czytelnicy, dobrze wam się kojarzy) lub longriańskim rekinem lodowym do specjalnie atrakcyjnych nie należy bohaterowie zaczynają więc kombinować: co tu w zasadzie nie gra? I jak zwiększyć swoje szanse przetrwania? Początkowo mamy wiec do czynienia z bardzo zgrabnie prowadzoną historyjką śledczo-prześmiewczą, na warsztat biorącą w zasadzie wszystkie charakterystyczne motywy tak serialowego pierwowzoru, jak i ogólnie konwencji wczesnej, trochę naiwnej, SF. Mamy więc gwiezdną unię/federację, jest akademia oficerska, mamy różne rasy obcych, mamy trochę naiwną eksplorację, dziwne maszyny, które nie bardzo wiadomo jak działają, a nawet trafia się obowiązkowa podróż w czasie. Czuć lekki styl, cieszy prześmiewczy ton i ogólnie wszystko wygląda jak nieźle przemyślane i poukładane dzieło rozrywkowe. Tyle tylko, że Scalzi w kilku momentach serwuje popisowe wręcz zwroty: fabuły, scenerii, wreszcie wymowy swojego dzieła.

Kilka zdań wcześniej zwróciłem uwagę, iż Czerwone koszule są tekstem wielowymiarowym, który można analizować na wielu poziomach. Pierwszym, także już wspomnianym, a zarazem najbardziej oczywistym jest prosta parodia czy też pastisz Star Treka. Gdy zejdziemy nieco głębiej, zauważamy, że Scalzi podejmuje też grę z konwencją, w pewnym sensie analizuje poetykę serialu, wywracając ją na nice. Wprost bawi się ze swoimi bohaterami i czytelnikiem, analizując sposób narracji, konstrukcję i funkcje bohaterów. Mamy do czynienia z pokręconą zabawą, w której postaci stają się postaciami po wielokroć. Gdy w tekście wspomniana jest autotematyczność i metaliterackość, de facto mamy z nią do czynienia po dwakroć. Trzeci poziom analizy może stanowić potraktowanie powieści Scalziego jako tekstu utrzymanego w pewnej konwencji – mamy tu do czynienia z przejściem od lekkiego tekstu śledczo-przygodowego, do znacznie poważniejszego tematycznie science fiction, o równoległych wszechświatach i ich przenikaniu, czy też związkach przyczynowo-skutkowych między nimi. Ale można szukać jeszcze głębiej. Obserwując próby zrozumienia przez bohaterów własnej sytuacji, pogodzenia się i walki z na pozór nieuchronnym losem, wyraźnie dostrzegalny jest wątek fatalistyczny. Można więc też interpretować Czerwone koszule jako egzystencjalny dramat o sensie życia i podejmowaniu wyborów. W tym kontekście łatwo dostrzegalne stają się dwa modele człowieka: człowiek podmiotowy i człowiek zewnątrzsterowny, będący tylko marionetką swojego przeznaczenia. - Jak to? - chciałoby się spytać – W parodii popularnego serialu aż tyle wątków? Okazuje się, że to możliwe, że Scazli popisał się wielkim talentem (słusznie docenionym nagrodami Hugo i Locusa) wychodząc nie tylko poza ramy parodii czy pastiszu, nie tylko burząc zamkniętą formułę narracji i wprowadzając wątki metaliterackie, ale przede wszystkim tworząc mądrą, zabawną i znakomicie napisaną książkę.

Czy można zatem liczyć na to, iż także i na naszym rynku powieść okażę się sukcesem? Mam tu pewne wątpliwości, wynikające jednak z przyczyn innych niż czysto literackie. Pierwszą jest to, iż na pozór mamy do czynienia z tekstem adresowanym przede wszystkim do fanów Star Treka – a tych na Wisłą i Odrą nie ma wbrew pozorom aż tak wielu. A przynajmniej takich, dla których wszystkie nawiązania będą choćby zrozumiałe. W pewnym sensie ogranicza to grono docelowych odbiorców (choć tak naprawdę wcale z tym wiąże się nie trzeba być specem od przygód kapitana Kirka i pana Spocka, żeby Czerwone koszule docenić). Z tym wiąże się moje drugie zastrzeżenie i jedyny w zasadzie zarzut. Rozumiem decyzję wydawcy o zmianie oryginalnej okładki – ta w sposób oczywisty odwoływała się do serialu i miała niewielkie szanse przyciągnąć uwagę czytelników nim niezainteresowanych. Tyle tylko, że ilustracja, która ostatecznie zdobi polskie wydanie nie dość, że wątpliwej urody, w dodatku nie ma zupełnie nic wspólnego z zawartością powieści. Jeśli Akurat chciał uniknąć odwoływania się wprost do Star Treka można było użyć dowolnej grafiki ze sporych gabarytów statkiem kosmicznym - na pewno nie gryzło by się to aż tak bardzo z zawartością.

Truizmem jest, że nie powinno się sądzić książki po okładce – w przypadku Czerwonych koszul warto mieć to jednak w pamięci. Amerykaninowi udało się bowiem stworzyć powieść doprawdy znakomitą, która jest w stanie trafić w gusta zarówno startrekowych geeków, jak i miłośników fantastyki problemowej, złożonej i wysublimowanej na poziomie formalnym. Na uznanie zasługuje efektowne, wyraźne przejście od lekkiego, prześmiewczego nastroju do gęstej filozoficznie prozy z mocną podbudową SF w tle. Nie przypuszczałem, że ta powieść mnie zaskoczy, lecz niezmiernie się cieszę widząc, jak bardzo się myliłem. Panie Scalzi: chapeau bas!

5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...